SEZON II
Czarny volkswagen jechał wolno pustą drogą. Mijał piękne widoki ośnieżonych gór i lasów. Ulica była śliska, na leśnych drogach koła samochodów mogły zakopać się w śniegu. Było niebezpiecznie, zmierzchało, a zima nie odpuszczała.
Co za pustkowie, pomyślał mężczyzna, stukając palcami o kierownicę w rytm muzyki, która płynęła z radio. Był to kanał numer siedem, melodyjne granie wieczorową porą. Dźwięki koiły duszę, ale przyprawiały o dziwny niepokój, gdy wiatr huczał w okna, a las drżał w jego rytm.
Dzwoniący telefon komórkowy zakłócił tę chwilę. Kierowca sięgnął po urządzenie, którego model był już stary, posiadał aparat fotograficzny mający raptem dziesięć megapikseli. Na wyświetlaczu pojawiło się kobiecie imię, bez wahania odebrał. Milczał.
— Jesteś już? — padło pytanie po drugiej stronie, trochę natarczywe, jakby zbyt niecierpliwie.
— Jeszcze jadę.
— Nikt cię nie śledził?
Z gardła mężczyzny wydostał się jakiś dźwięk. Miał prawdopodobnie być śmiechem, a jednak przypominał szczeknięcie psa.
— Ibiki, to nie jest zabawne — rzuciła beznamiętnie kobieta, poprzedzając to westchnieniem. — Wiesz, że teraz każdy jest podejrzany.
— Nie bardziej niż on sam — powiedział jakby do siebie. — Odezwę się, jak tylko czegoś się dowiem.
Nim rozmówczyni zdążyła cokolwiek powiedzieć, zerwał połączenie i rzucił komórkę na siedzenie pasażera. Przeklął siarczyście pod nosem i zakręcił kierownicą tak, aby wjechać do lasu.
Droga była bardzo wyboista, ciasna i mokra. Nikt takich dróg nie odśnieżał, ale mimo wszystko udało się po niej przejechać.
— Co za cholerne zadupie — mruczał pod nosem Ibiki, memląc w ustach wykałaczkę. Rzucało nim na prawo i lewo, i zamiast zapiąć pasy, mężczyzna jeszcze mocniej docisnął stopę do pedału gazu. Robiło się naprawdę nieprzyjemnie. — Nie mogliśmy wybrać jakiegoś cieplejszego miejsca? Cholera jasna!
Samochodem rzucało, przypominało to trochę jazdę offroadową. Byłoby zabawnie, gdyby to były jakieś zawody, ale w tym przypadku Ibikiemu nie było wcale do śmiechu. Żyłka na jego łysej głowie przechodziła aż do czoła. Mimo że było zimno, pot spływał mu po twarzy.
— Istny koszmar — mamrotał pod nosem. — Następnym razem lepiej wybrać się pieszo. — Zarzuciło nim ponownie, podskakiwał na siedzeniu jak zabawkowy mały piesek z głową gibającą się na sprężynie. Kiedy w końcu dojechał do celu, westchnął przeciągle, wypluwając wykałaczkę na pulpit samochodu. — Zachciało mi się, cholera, jeździć i sprawdzać… — Monolog nie miał końca, przeplatany był tak niezliczoną ilością przekleństw, że już sam Ibiki tego nie kontrolował. Mówił do siebie, powtarzając niczym mantra ciągle te same słowa: po co, na co, dlaczego, przecież to niepotrzebne! Chyba zaczynał się już starzeć.
Zatrzymał rękę na klamce, którą zamierzał otworzyć drzwi i zerknął niechętnie na siedzenie pasażera. Na fotelu leżał plik kopert zwiniętych sznurkiem niczym poranne gazety, które niegdyś w Anglii podrzucano pod same drzwi mieszkańcom. Patrzył na tę paczuszkę jeszcze długo, nim ponownie westchnął i zaczął mamrotać coś pod nosem. Była to bardzo ważna przesyłka, ale nie na tyle ważna, żeby w ogóle po nią sięgnąć. Wysiadł więc z samochodu, zostawiając koperty w środku, nie pozwalając im dostać się w ręce odbiorcy.
Napis na każdej kopercie głosił tylko jedno imię: Sasuke.
Zatrzasnął za sobą drzwi i wypuścił powietrze przez zęby. Świst był głośny, można było go nawet pomylić ze zwykłym gwizdaniem. Zadrżał, gdy zimno musnęło jego łysinę i zamiast zawrócić się po czapkę, ruszył dziarskim krokiem w stronę małego drewnianego domku, obok którego stał mężczyzna i rąbał drewno na opał.
— Ta góra drewna to dla ciebie czy dla całej wsi? — zawołał Ibiki w jego stronę, a owczarek, który przed chwilą grzecznie leżał obok właściciela, nastawił uszu i zaczął szczekać.
Mężczyzna na dźwięk znajomego głosu wbił siekierę w drewno i rozprostował ręce.
— Kogo moje oczy widzą!
Pies wciąż szczekał.
— Przyznaję, trochę mnie nie było. — Ibiki podszedł do mężczyzny i wyciągnął do niego ręce. Wpadli sobie w ramiona i w tym męskim uścisku, klepiąc się wzajemnie po plecach, trwali jeszcze przez dłuższą chwilę. — Och, uciszże tego psa! Czemu tak ciągle szczeka?
Ibiki odsunął się od mężczyzny, a ten posłał mu rozbawione spojrzenie.
— Hysj*, Susanoo!
Pies na komendę zareagował natychmiast. Przestał wydawać z siebie dźwięki, ale uszy wciąż miał wysoko postawione i nie odrywał wzroku od przybysza.
— Jeśli dobrze słyszę, to ktoś tu liznął norweskiego — wymamrotał bardziej do siebie Ibiki, pochylając się nad owczarkiem i pozwalając sobie na chwilę słabości. Wyciągnął ku psiakowi rękę, którą pogłaskał zwierzę. Pies zareagował cichym pomrukiem i machaniem ogona. — Dobra psinka, taaaak.
— Wygnałeś mnie na koniec świata, muszę sobie jakoś radzić.
— Sasuke.
Spojrzeli na siebie, ale Ibiki nie wyczytał z oczu Uchiha nic, co mogłoby wskazywać na żal lub złość skierowane w jego stronę. Był bardzo spokojny, nawet posłał mu uśmiech. Poprosił, aby Ibiki trochę się odsunął, a gdy ten spełnił jego prośbę, ponownie wrócił do przerwanej czynności.
Minęły już trzy lata od czasu jak Sasuke wyspowiadał się przed nim w sprawie morderstwa Madary. Trzy lata, kiedy po raz pierwszy z ust jego najwybitniejszego pracownika padło zdanie “Mam krew na rękach”. Ibiki miał wrażenie, że od tamtej chwili minęło zaledwie parę godzin, a kilkanaście, jak kazał mu się spakować, podpisując umowę, która prawnie nie miała żadnych podstaw, ale była zwykłą podkładką dla Tsunade. Pani komendant mogła wypisać bezpłatny urlop i podeprzeć to informacją dla całej komendy policji, jakoby Sasuke został wysłany do pracy pod przykrywką na rzecz organizacji Anbu, której członkiem był do dnia dzisiejszego. Nie mijało się to do końca z prawdą: Tsunade nie wiedziała o wyznaniu swojego podopiecznego, a on sam jak i Ibiki nie zamierzali tego zmieniać. Umowa była jednak jasna — nie stosować prawa wendety. Sasuke był wzburzony manipulacją, która się na nim dokonała i zarzekał się pod wpływem alkoholu, że poszuka zemsty i ona się ziści w najmniej spodziewanym momencie. Właśnie dlatego zdecydowano, aby wysłać go na koniec świata, oczywiście w miarę systematycznie pilnując, żeby nie próbował zorganizować własnego śledztwa w sprawie tropu mordercy Anko, który do dnia dzisiejszego nie został złapany. Wendeta za śmierć ojca, Madary na mafii, o której słuch nagle zaginął, wciąż wrzał w sercu Sasuke.
— Musiałeś się bardzo stęsknić albo obawiasz się, że zacznę działać na własną rękę — mruknął, dalej rąbiąc drewno.
— A nie działasz? — spytał retorycznie, wydmuchując dym z papierosa.
Sasuke parsknął pod nosem.
— Nie stosuję prawa wendety, zgodnie ze złożoną obietnicą.
— Jeszcze nie stosujesz, ale nigdy nie wiadomo, co strzeli ci do głowy.
Uchiha skwitował to milczeniem. Wdawanie się w bezsensowną dyskusję nie było dla niego sprawą priorytetową, tym bardziej, że Ibiki odwiedzał go trzy razy do roku, raz w miesiącu wysyłając co rusz jakiegoś nowego posłańca Anbu, który sprawdzał przez tydzień, czy Sasuke siedzi w domu i prowadzi normalne, nudne życie. Nie miał ochoty na docinki, czy aluzje. Był grzeczny w odosobnieniu i nie szukał przygód. Od kiedy Ibiki zdecydował, że wysyła go na “misję” dla swojego oddziału, a misja trwać może nawet i pięć lat, zdecydował, że nie będzie tracić tlenu na bzdury. Sasuke rzeczywiście został odcięty od starego świata na rzecz nowego. Wszyscy jego znajomi, rodzina, koledzy i koleżanki z pracy doskonali odgórny rozkaz niekontaktowania się z Sasuke, nieważne jak priorytetowa byłaby sprawa, o której chcieliby porozmawiać. Uchiha został oddelegowany bez słowa na swoją “misję”, a ludzie zaczęli plotkować. Było to jednak jedyne słuszne rozwiązanie, za które jednak nie do końca był wdzięczny swojemu szefowi.
Mężczyzna dalej rąbał drewno na opał, co jakiś czas wkładając papierosa do ust, by się zaciągnąć dymem. Dopiero teraz Ibiki mógł mu się dokładniej przyjrzeć.
Na twarzy młodego Uchiha pojawiły się pierwsze bruzdy, pierwsze zmarszczki mimiczne, które zaczynały powoli ukazywać jego wiek. Lekki zarost, który widział poprzednią wiosną zamienił się w gęstą czarną brodę, która okalała jego twarz. Włosy urosły, ale nie na tyle, żeby przeszkadzać w pracy — zresztą zawsze elegancko były związane w kitkę na plecach. Posturą również przerósł samego siebie, ciężko inwestował swoją tężyznę fizyczną, aby móc godziwie żyć na tym odludziu. Codzienne treningi, poranne bieganie, ciągłe rąbanie drewna oraz wieczna tresura psa, który właśnie wyjrzał zza stosu porąbanego drewna, dawały rezultaty. Pod zimową, szarą bluzą opinały się mięśnie.
Zmężniał, pomyślał Ibiki i nie pomyślał tak tylko dlatego, że mężczyzna wyglądał dobrze, ale coś w jego ruchach i mimice twarzy wskazywało, że jeszcze bardziej wydoroślał. Cała ta sytuacja, mimo że tak kuriozalnie trudna, wpłynęła pozytywnie na samego Sasuke.
Z boku tak to rzeczywiście mogło wyglądać.
— Jak się miewają sąsiedzi? Wciąż dociekliwi?
Ciach. Ciach.
— Po trzech latach przywykli do mojej obecności. Pan Larsen już przestał się bać Susanoo, a Sussano chyba go zaakceptował. — Owczarek niemiecki o mieszanej barwie czerni i brązu postawił uszy na swoje imię i przekrzywił łeb. Była to akceptacja słów właściciela. — Babuszka Ingrid wciąż codziennie rano przebywa kilometry, żeby zostawić mi pod drzwiami świeże bułki wraz ze słoiczkami swoich przetworów. — Przerwa na kolejne wbicie siekiery w drewno oraz zaciągnięcie się papierosem. Ibiki w spokoju obserwował. — Anne wciąż co czwartek próbuje wymusić na mnie pójście na dyskotekę, mimo moich ciągłych zapewnień, że nie potrafię tańczyć. — Sasuke odrzucił porąbany kawałek na stertę pozostałych. — A Fritz, ten stary dureń, wciąż uważa, że jestem imigrantem z radzieckiej Rosji, bo przecież wojna w ogóle się nie skończyła.
Ibiki parsknął głośno. Istna groteska.
— Cieszę się, że masz przyjaciół, Sasuke.
— Tak.
Była to najbardziej sarkastyczna wymiana zdań, jaką mogli sobie właśnie zaserwować. I było to wyśmienicie w ich stylu.
— Przystosowałeś się chyba do życia w Norwegii?
Pytanie było trudne. Sasuke mógł odpowiedzieć, że tak, przystosował się, ale byłoby to kłamstwem. Przyzwyczaił się do śniegu, zimna, wścibskich sąsiadów, innego jedzenia, ale nie potrafił zrozumieć norweskiej policji, polityki i Norweżek. Tak, odnajdywał się tutaj, ale nie, nie przystosował. Brakowało mu Japonii. Czuł się tutaj jak prawdziwy intruz z daleka, tym bardziej przez starego Fritza, który usilnie wmawiał mu, że jest szpiegiem radzieckim i urodził się w Chinach. Jednak był to człowiek jeden na tysiąc, który miał z nim problem, reszta społeczeństwa, tej małej wioski Dyrdal położonej przy fiordzie Nærøyfjord, przywykła do obecności cudzoziemca i niemal codziennie starali się o jego względy.
Miejsce to zostało wybrane nie bez powodu — było małe, dzikie i położone dość daleko, aby innym nie chciało się go szukać. Sasuke doceniał piękne walory samej matki natury — to miejsce nie umywało się do żadnego innego; wszędzie góry, lasy, a woda również była niedaleko. Można było się w tym miejscu wyciszyć, zatracić. Mężczyzna jednak czuł, że nie należy do tej wioski.
— Jest zimno. Czasami świeci słońce, ale na ogół jest zimno. Lato w ostatnim roku było bardzo upalne, w Oslo nie dało się oddychać. — Uchiha na to wspomnienie jakby się uśmiechnął.
— Odwiedziłeś Oslo? — Ibiki nie mógł powstrzymać się od szerokiego, niemal złośliwego uśmiechu. Sasuke pozostawił to pytanie bez odpowiedzi, dając tym samym satysfakcję swojemu przełożonemu. Mężczyzna jednak zaraz spoważniał. — Pytają o ciebie — zaczął ostrożnie, obserwując najmniejszą zmianę w twarzy Uchiha. — Mimo tych trzech lat, wciąż pytają.
Dźwięk rąbanego drewna nie ucichł nawet na chwilę. Nie zawahał się ani na moment, precyzyjnie uderzając ostrzem w środek obiektu. Zrobił krótką przerwę na wciągnięcie dymu i ujęcie papierosa w palce. Wyrzucił z siebie dym przez otwarte usta i ułożył papierosa ponownie między wargami.
— I mimo tych trzech lat nadal mnie to nie obchodzi.
— To dobrze.
Ostatnie wbicie siekiery w drewno sprawiło, że Susanoo się rozszczekał.
— Chodź do środka, zaparzę kawę.
— Już myślałem, że się nie doczekam — westchnął ze zdecydowaną ulgą Ibiki.
*hysj - cicho w języku norweskim
Patrzył tępo w zamarzniętą wodę. Przykładając lewy policzek do tafli lodu, zapłakał. Tylko raz, po cichutku. Nie chciał tego, za wszelką cenę powtarzał sobie, że nic się nie stało, na pewno była bezpieczna. Patrząc na drobną dłoń w wodzie, która co kilka sekund pukała palcem o lód, nie rozumiał jeszcze, dlaczego to miało miejsce. Wciąż powtarzał w swojej głowie to jedno zdanie: “Zrobiłem, co chcieli, nic się nie stało”.
— Wystarczy — warknął ktoś za jego plecami i jednym szarpnięciem oderwał od tafli lodu. W przeciągu chwili stał już na brzegu jeziora. Nie odrywał jednak wzroku od miejsca, w którym jeszcze dziesięć sekund temu był. — Dostałeś dowód. Lepiej rób, co ci każe szef.
— Przecież zrobiłem, co chciał! — zapiszczał falsetem, wściekle zaciskając dłonie w pięści. Widząc minę osiłka, który go tu przywiózł, odchrząknął i się wyprostował, chcąc pokazać, że nie stracił pewności siebie. — Zrobiłem dokładnie, co kazał, a i tak mnie ukarał. Dlaczego?
Osiłek, który miał metr dziewięćdziesiąt wzrostu, głowę ogoloną na łyso i kark zlewający się w jedność z barkami, posłał zrozpaczonemu mężczyźnie kpiący uśmieszek. Nie odpowiedział jednak, tylko lustrował mężczyznę wzrokiem, aż ten nie wytrzymał i głośno wypuścił powietrze przez usta.
— Co mam zrobić?
Łysy wyjął z kieszeni marynarki czerwoną kopertę. Wręczył ją zainteresowanemu,
upominając go wcześniej, aby ubrał czarne rękawiczki, które otrzymał. Gdy ten naciągnął drugą skórę na ręce, mógł odebrać kopertę i poznać jej zawartość. To, co przeczytał, bardzo mu się spodobało. Przez chwilę zapomniał, że parę metrów dalej truchło jego ukochanej wciąż uderzało w taflę lodu.
— Jesteście pewni?
— Szef nie ma żadnych obiekcji. Podobno wysłali go do Norwegii. Trudno w sumie stwierdzić, kto tak uważa.
— Przecież to szef wydał rozkaz, aby uciszyć sprawę Madary. Aresztowali jakiegoś chłopaka i teraz siedzi za występek Uchiha. Naprawdę chcą go w Rodzinie.
Łysy westchnął przeciągle, wpatrując się w zimowy krajobraz.
— Tak naprawdę do Norwegii wysłała go policja i Rodzina.
Mężczyzna trzymający kopertę w dłoni pokiwał twierdząco głową.
— Uważasz, że to mądre posunięcie?
— Nie. — Łysy podrapał się skórzaną rękawiczką po nosie. — Uważam, że ktoś popełnił błąd. Nie wiem tylko kto. — Zawibrował telefon w kieszeni jego skórzanej kurtki. Bez słowa ją wyjął i odczytał smsa. “Odezwij się jak skończysz. Ibiki zaczyna coraz bardziej mnie kontrolować. S.”. Wyraz jego twarzy nie uległ żadnej zauważalnej zmianie. — Gotowy, Suigetsu?
Mężczyzna o białych włosach zapatrzył się w olbrzyma przed sobą. Jego nieobecny wzrok zdradzał zdenerwowanie sytuacją. Mimo to odezwał się cicho, ledwie słyszalnie.
— Czy tam też jest teraz zima?
Irytujący dźwięk dzwoniącego telefonu stacjonarnego nieustannie wypełniał pomieszczenie. Gwar biegających w jedną i drugą stronę ludzi za drzwiami nie ustępował. Kobieta spojrzała na pozłacany zegar wiszący na ścianie tuż nad wejściem do pokoju. Wskazywał siódmą rano, w Oslo była już dwudziesta trzecia, a Ibiki wciąż się nie odezwał. Zerknęła niby od niechcenia na czarny wyświetlacz telefonu — nadal nic się nie zmieniło. Ciężko westchnęła i wzięła do ręki słuchawkę, którą ledwo przyłożyła do ucha.
— Haruno, słucham.
— Pani detektyw — głos sekretarki po drugiej stronie był niewyraźny, zlewał się ze szmerem przychodzących osób na recepcję. — Przypominam, że o godzinie 7:30 ma pani spotkanie jednym ze świadków wraz z podkomisarzem Kibą Inuzuka.
— Dziękuję, Tayuya. — Słuchawka ponownie wylądowała na aparacie.
Mruknęła coś pod nosem, zerknęła przelotnie na zegarek: 7:03. Otworzyła szufladę biurka i wyjęła ponownie czarną teczkę. Otworzyła ją, by przyjrzeć się raportom w sprawie zabójstwa sprzed trzech dni. Nad jeziorem Biwa znaleziono zwłoki kobiety. Niestety do tej pory nie udało im się zidentyfikować ofiary. Wszystko jednak wskazywało na to, że zabójca sprzed trzech lat uaktywnił się na nowo. Policja w Kioto miała ręce pełne roboty.
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
— Proszę! — zawołała nieco zaskoczona.
Drzwi lekko się uchyliły, wyjrzała zza nich blond czupryna.
— Detektyw Haruno, prawda?
Młody głos, młoda twarz. Dopiero teraz ciało podążyło za głową i sylwetka ukazała się Sakurze w całej okazałości.
— O co chodzi?
Wysoki chłopak wyprostował się, dodając sobie tym gestem otuchy. Zamknął delikatnie drzwi i poprawiając okulary w ciemnych oprawkach na nosie, posłał jej niepewny uśmiech. Miał może około dwudziestu lat. Posturą przywodził na myśl lekkoatletę. Cienkie blond włosy sięgające do brody, błękitne oczy, nieco za duży, długi nos i bladość — te cechy pasowały do obcokrajowca.
— Przydzielono mnie do pani jako prywatnego asystenta. — Akcent wskazywał na środkową Europę. — Mam pani asystować przy aktualnym śledztwie.
Głos miał szorstki, zbyt chłodny jak na tak młody wiek.
— Ach, tak — mruknęła bardziej do siebie niż do niego. — Rzeczywiście wspominano, że detektywi bez pary mają mieć przydzielonych asystentów. Nie sądziłam, że stanie się to tak szybko.
Chłopak wyglądał na nieco zmieszanego. Postanowiła nie przeciągać tej niezręcznej chwili w nieskończoność i odpychając się od biurka, ruszyła w jego stronę. On zbladł jednak jeszcze bardziej, otworzył szeroko oczy tak bardzo zaskoczony jak ona, kiedy wszedł do tego pomieszczenia jakąś minutę temu. Nie spodziewał się tego, co zobaczył.
Sakura, widząc zakłopotanie młodego mężczyzny, posłała mu ciepły uśmiech.
— Proszę się tym nie przejmować, nie będę ciężarem.
— Ależ…
— Wiem, że nie o to chodzi — przerwała stanowczo. — Ludzie jednak różnie reagują, a to przecież tylko wózek. Umiem sama na nim jeździć, nie trzeba mnie pchać.
Trochę się zaśmiała, chociaż w tym zdaniu było nieco goryczy. Zmarszczyła brwi, ale nie była urażona zachowaniem nieznajomego. Szybko wyciągnęła ku niemu dłoń.
— Sakura Haruno.
Obcokrajowiec podrapał się w zdenerwowaniu w kark, a kącik jego ust niezauważalnie się podniósł. Był wściekły i zawstydzony, że nikt nie raczył go poinformować, że kobieta, do której został przydzielony, jeździ na wózku. Tym samym zapadła krępująca cisza. Znowu. Sakura wręcz mogłaby przysiąc, że słyszy, jak przygryza od środka policzki. Zamierzała już opuścić dłoń, kiedy silny i zdecydowany uścisk przeszył jej ciało.
— Willhelm Witt.
Uśmiechnęła się szczerze.
— Niemcy? — spytała.
Willhelm po raz pierwszy się zaśmiał. Sakura musiała przyznać, że był to miły śmiech.
— Blisko — szeroki uśmiech odsłonił garnitur białych i równych zębów — ale jednak Austria.
— Co sprowadza Austriaka aż do Japonii?
Blondyn namyślił się przez chwilę, ale nim zdążył odpowiedzieć, Sakura już znała odpowiedź.
— Niech zgadnę: studia i miłość.
— W samo sedno, pani detektyw.
— Sakura — poprawiła.
— Sakura — powtórzył.
Ponownie wymienili przyjazne uśmiechy. Haruno zerknęła na zegarek. Mieli jeszcze ponad dwadzieścia minut, aby zapoznać się ze sprawą i przedstawić nowemu asystentowi kilka zasad odnośnie ich pracy. Podjechała zatem do biurka i wskazała mężczyźnie krzesło naprzeciwko.
— Nie traćmy więcej czasu. — Rzuciła w jego stronę zamkniętą teczkę, którą ledwo złapał. — Zaczniemy od zdjęć. Mam nadzieję, że masz mocny żołądek.
Willhelm nie odpowiedział, po prostu lekko się uśmiechnął.
Siedzieli w tym małym domku, w którym nawet mimo żarzącego się płomieniami kominka było zimno. Ibiki dopijał ostatnie łyki przepysznej kawy i karcił się w myślach, że wciąż nie poruszył tak trudnego tematu, jakim była Sakura. Początkowo rozmawiali jeszcze o bzdurach, co działo się w Kioto, jak miewa się Naruto, czy Kiba doszedł do siebie po tym, jak został tatą po jednej nocy z jakąś dziewczyną z dyskoteki. Sasuke pytał o śledztwo w sprawie zabójstw, które dokonała mafia i tych, które nie wynikły od nich. Wszystko wskazywało na to, że wciąż nikogo nie złapali, a Ibiki czuł w kościach, że Uchiha wie, kto zabijał w tamtym czasie i kto zabił Hiro. Milczał jednak, a on nie zamierzał dociekać.
— Nie spytasz co u niej?
Sasuke uśmiechnął się słabo.
— Już dawno zamknąłem ten temat.
— Ale najwidoczniej ona nie zamknęła — wtrącił dość złośliwie Ibiki.
— Powinna — powiedział chłodno. — Dla jej własnego dobra. Możesz jej to przekazać, jeśli kiedykolwiek ponownie się z nią spotkasz.
Ibiki pomyślał o tej cholernej paczce w samochodzie. Potrząsnął energicznie głową.
— Nie jesteś chociaż ciekaw, jak sobie radzi?
— Kto powiedział, że nie jestem? — Sasuke wyjrzał przez okno. Na jego twarzy malował się smutek wymieszany z goryczą. — Miało być dobrze, ten wypadek nie zapowiadał, że straci władzę w nogach. Wyjeżdżałem z myślą, że jak rano wstanie w tym cholernym szpitalnym pokoju, to ją wypiszą i wróci do domu. Zrozumie, czemu wyjechałem, że to nie tylko misja, ale że to też moje katharsis. I co? Przeze mnie została inwalidką! — Ostatnie zdanie przypieczętował mocnym uderzeniem pięści w stół. Podskoczyły sztućce, a Susanoo pisnął, składając uszy.
Ibiki żałował, że w ogóle zaczął ten temat.
— Nie możesz się obwiniać. Nawet dla lekarzy to był szok.
— Wciąż wierzysz, że to przypadek? — Odwrócił się gwałtownie w jego stronę i spiorunował mężczyznę wzrokiem. — Nic jej nie było, wypadek wyglądał na groźny, ale nic jej nie było, mogła chodzić! Wystarczyło, że wyjechałem… Tsunade zadzwoniła do mnie, gdy byłem już na lotnisku w Oslo. Sakura zapadła w śpiączkę, tak nagle. A tydzień później obudziła się i nie mogła chodzić.
Ibiki odłożył pusty kubek po kawie i uważnie obserwował młodego mężczyznę.
— Myślisz, że to wina Akatsuki? — spytał.
Nie odpowiedział. I to była dla niego odpowiedź.
— Sprawdzę to — odparł Ibiki, wstając z fotela. — Obiecaj mi tylko, że sam nic nie zrobisz.
Posłał mu surowe spojrzenie, niemal machnął na niego palcem jakby był jego ojcem. Sasuke prychnął, był wściekły.
— Nie stosuję prawa wendety — żachnął się, zmęczony tym tematem. — Nie jestem dzieckiem, nie jestem też głupcem.
Ibiki zmarszczył czoło, skrzywił się nieco i cmoknął głośno.
— Tego ostatniego to nie byłbym taki pewien — odpowiedział żartobliwie, chcąc wywołać jakąś reakcję. Udało się, ale Sasuke tylko się uśmiechnął. Nieco też spuścił z tonu.
— Myślę dokładnie to samo — szepnął.
Pożegnali się mocnym uściskiem dłoni. Ibiki znowu zadrżał, kiedy zimno musnęło jego gołą głowę. Mruknął coś pod nosem, skarżąc się na pogodę. Było zimno i ciemno, a tych dwóch połączeń szef Anbu bardzo nie lubił. Susanoo na pożegnanie polizał jego dłoń i machnął ogonem. Ibiki mrugnął jeszcze do Sasuke i żwawym krokiem ruszył do samochodu.
— Jeszcze trochę — mruknął pod nosem Uchiha, drapiąc psa za lewym uchem. Patrzył jak Ibiki oddala się od niego. — Jeszcze tylko trochę.
Ibiki już wsiadał do samochodu, nieustannie odczuwając spojrzenie drugiego na swoich plecach. Coś w tym wszystkim mówiło mu, że Sasuke nie jest z nim do końca szczery i szykuje coś powoli, dokładnie, aby w końcu zakończyć ten koszmar. Wcale mu się nie dziwił, przeżył zdecydowanie za dużo, jednak jako jego szef wiedział, że nie będzie mógł tego dłużej tolerować. Póki co wolał nie działać.
— Jeszcze trochę — mruknął do siebie, przekręcając kluczyk w stacyjce. Silnik warknął niby wściekły, gotów na podróż na lotnisko. — Jeszcze tylko trochę.
Spojrzał ponownie na plik kopert, które nadal leżały w tym samym miejscu co ostatnio. Zaklął w duchu. Mógł po prostu zostawić to na stole i odejść, ale uważał to za niepotrzebne otwieranie ran. Tłumaczył to już Sakurze, ale ona wciąż się upierała. Ibiki wiedział, co było w tych listach i za wszelką cenę nie mógł dopuścić, żeby Sasuke poznał ich treść — mogłoby to oznaczać, że Uchiha opuściłby Norwegię, a na to nie było przyzwolenia z żadnej strony.
Gdy odjeżdżał, a śnieg znowu zaczął skrzypieć pod kołami, zerknął na Sasuke w przednim lusterku. Uniósł ku niemu dłoń, jakby na pożegnanie, ale w tym geście było coś jeszcze, coś, co nie przyszłoby mu nawet do głowy, gdyby nie ten szyderczy uśmiech, który posłał w jego stronę.
Gest mówił, aby szedł do diabła.
Trzy lata wcześniej
Tego samego wieczoru, kiedy Sakura była świadkiem śmierci Shikamaru, a Sasuke ostatecznie ponownie został wkupiony w łaski rodziny mafijnej, Hiro pijany i naćpany, próbował zrozumieć, kto o tak późnej porze odwiedza starych przyjaciół. Gdy otworzył drzwi wiedział, że będzie żałować, nie wiedział tylko, czego.
Mężczyzna, który stał przed nim, również chwiał się na nogach. A może to jednak świat Hiro się chwiał. W każdym razie wpuścił gościa do środka ze słowem “zajebiście” na ustach.
— Twój brat spaprał robotę, a ty mnie teraz nawiedzasz. Czeeeego… — pijacka czkawka wkradła się między słowa — chcesz?
Gość jednak się nie odzywał. Wszedł mokrymi butami do salonu i cicho przyglądał się walającym po podłodze butelkom, pełnej popielniczce petów stojącej na stole. Panował tutaj bałagan, a miał nastać jeszcze większy.
— Halo? — To był Hiro, który szarpnął chłopaka za ramię. — Co tu robisz? Czego chcesz?
Gdy jednak Hiro w swoim pijackim amoku w końcu zauważył, o co chodzi, nie zdążył zareagować. Świat nagle zachwiał się bardziej i już zderzył się plecami z zimną podłogą. Ostrze przylegało mocno do jego grdyki, w panice zapomniał jak się oddycha i przełyka ślinę. Wydawało się, że nagle otrzeźwiał. Patrzył z przerażeniem na mężczyznę i dopiero to zobaczył. Dopiero to zrozumiał.
— To byłeś ty — wyszeptał.
— To zawsze byłem ja.
Deszcze rozpadał się na dobre. Uderzał mocno w parapety, okna, dachy. Z minuty na minutę przybierał na sile. Zerwał się również wiatr, który świszczał w uszach, przedostawał się przez szczeliny, wprawiał w ruch suche gałęzie, aby atakowały szyby.
Za oknem stał mężczyzna, który wpatrywał się w scenę rozgrywającą się w mieszkaniu Hiro. Dokładnie wszystko obserwował, widział precyzyjne cięcia, widział masakrę, która dokonywała się na jego oczach. Nie zareagował ani razu. W pogotowiu trzymał tylko telefon komórkowy, który powoli zbliżył do okna, sprawdzając ukradkiem, czy wszystko dobrze się nagrywa. Hiro wrzeszczał, obdzierany ze skóry, ale przez deszcz i wiatr nikt, poza nieznajomym stojącym za oknem, nie mógł tego usłyszeć.
Zabójca na chwilę odwrócił głowę w jego stronę, zatrzymując ostry nóż w połowie drogi do ust Hiro, które zamierzał siłą otworzyć, by uciąć mu język. Na chwilę się zawahał, puścił nawet swoją ofiarę. Podkrążone oczy, ta dziwna aura zła, która nad nim wisiała, sprawiła, że nawet nieznajomy nieco się wzdrygnął, ale nie odszedł od okna. Potrzebował tego dobrego ujęcia. Mężczyzna więc zbliżał się w jego stronę z kamienną twarzą, a Hiro gdy tylko zrozumiał, że to jego jedyna szansa, żeby uciec, z okropnym jękiem zaczął czołgać się w stronę wyjścia, zostawiając za sobą smugę ciemnej krwi.
Jugo zaczął ciężko oddychać. Nie taki był plan, nie tak to miało się skończyć.
Nagły huk zmusił zabójcę do odwrócenia wzroku. Hiro, wstając i powłócząc nogami w stronę wyjścia, zrzucił niechcący wazon stojący na stoliku w przedpokoju. Rozbił się na drobne kawałki. W tym momencie rozpoczęło się polowanie.
Zawibrował telefon. Jugo odczytał jego treść na podglądzie, wiadomość dostarczona od Suigetsu: “Przyjęli go”. Uśmiech, jaki wywołały na jego twarzy te dwa słowa sprawiły, że na moment zapomniał, co się wydarzyło. Dopiero po chwili zrozumiał, że w pokoju nikogo nie było, że mieszkanie zostało puste. Poczuł czyjś wzrok na sobie. Odwrócił się i ujrzał stojącego na chodniku Hiro, który wpatrywał się w niego z błagalnym wzrokiem. Stał w deszczu, poszarpany, obdarty ze skóry na twarzy, cały we krwi. Wyglądał jak żywy trup. Dzieliło ich może około trzydziestu metrów.
— Pomocy — wyczytał tylko z jego ust. Jugo powoli zaczął się wycofywać, chowając ostrożnie telefon do kieszeni płaszcza. — Pomocy.
Jeden trzask, jedno wbicie prosto w szyję ostrej siekiery zmusiło Hiro do otworzenia ust do krzyku. Dźwięku jednak nie zdążył z siebie wydobyć, patrzył tylko na Jugo, a krew tryskała z jego szyi jak uruchomiony zraszacz na trawniku w upalny dzień. Zabójca trzymał obie ręce na rękojeści narzędzia zbrodni i nie zamierzał go jeszcze długo wyciągać. Odwrócił tylko głowę, trochę zbyt mechanicznie i spojrzał na Jugo ostatni raz. Tę scenę można było porównać do sceny z horroru. Mężczyzna nie chciał prowokować do zmiany scenariusza, więc odwrócił się powoli na pięcie i odszedł w swoją stronę. Zabójca zaś szarpnął za siekierę, Hiro upadł, a on wbił ostrze jeszcze mocniej i zaczął przeciągać ciało do mieszkania.
Robota jeszcze nie została skończona.
Hiro został znaleziony w swoim domu tydzień później, jak Karin wróciła po resztę swoich rzeczy, które niedawno tutaj zostawiła. Sprawę przejął Naruto z Kibą. Sasuke już kilka dni wcześniej został oddelegowany na tajną misję, jak raczyli mawiać pracodawcy, a po mieście grasował zabójca, którego nikt nie widział. Sakura wciąż przebywała w szpitalu.
Perfidia znowu wygrała. Stała w kącie i śmiała się w głos.
***
Długo czekaliście na kontynuację, wiem. Nie jestem jednak maszyną, nie potrafię pisać tak szybko jakbym serio chciała, moje historie — jak część z Was zapewne wie — są trudne i naprawdę muszę się nad nimi mocno pochylić. Nie, żebym się żaliła (dobra, może trochę ;)), ale jestem bardzo samokrytyczna i czasami zdarza mi się usunąć całe dziesięć napisanych już stron, bo stwierdzam po czasie, że to nie to. Lubię wracać do pewnych rzeczy po czasie, z nowym spojrzeniem. W końcu nasz światopogląd zmienia się wraz z upływającym czasem, przynajmniej tak sądzę. Stąd takie obsunięcia. Wracając zatem do Perfidii, mam poważne plany do tej historii. Jest mi coraz trudniej pisać tą powieść z bohaterami Naruto, dlatego czuję, że w tej drugiej serii trochę będą od nich odbiegać, już to widzę po tym rozdziale. Staram się jednak trzymać tego, co większość z nas zna. Trzymajcie kciuki, żeby się udało i żeby postaci nadal były Wam znane.
Cieszę się, że jest tak wiele osób, które dopiero odkrywają tę historię. Zmuszacie mnie tym samym do czytania rozdziałów raz jeszcze i szukania absurdów, jakie chyba tylko ja jestem w stanie znaleźć. Cieszę się również, że czekacie. Mimo braku systematyczności, mimo mojego antyspołecznego podejścia, jesteście. A nic nie motywuje tak jak Wasza obecność. Dziękuję. Dedykuję ten rozdział Wam wszystkim, za wytrwałość i odwagę, aby wkroczyć w mój mroczny świat. Mam nadzieję, że niebawem znowu się przeczytamy i że tak łatwo mnie nie opuścicie. :) Zamierzam odpowiadać na każdy Wasz komentarz, zobaczymy, co z tego wyjdzie.
Ach, jeszcze jedno. Pamiętajcie, że mam ambitny plan skończyć tę historię — nie oddam jej w zapomnienie aż tak łatwo. Choćby rozdziały miały mieć po pięć stron, ten kryminał zostanie skończony! No i witam w 2021 roku. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Drogi czytelniku, nie zapomnij zostawić po sobie jakiegoś śladu. To zawsze dobry kopniak weny, której każdy autor potrzebuje. Dziękuję! ♥